W przedostatnim wydaniu tygodnika „Do
Rzeczy” ukazał się artykuł Wojciecha Wybranowskiego pt. „W
służbie poprawności”. Na początek cytat z gazety: „Piją,
biją i są bezkarni - skarżą się mieszkańcy (...). Lokalna
społeczność zarzuca władzy, że w obawie przed oskarżeniami o
rasizm przymyka się oczy na wyskoki Cyganów”. W dalszej części
artykułu autor opisuje genezę konfliktu. Wydarzenia sprzed paru
lat, w których część mediów doszukiwała się antyromskiego
rasizmu, zaowocowały swoistym terrorem poprawności politycznej w
mieście. Efekt? Mieszkańcy skarżą się, że „służby miejskie,
aby uniknąć zarzutów o faszyzm czy dyskryminację, często
przymykają oczy na agresję i łamanie prawa.” Czy ta relacja coś Państwu
przypomina?
W tekście czytamy także o sytuacjach,
w których zdarzyło się mieszkańcom dostać od Romów w twarz.
Mowa jest o kradzieżach, nagabywaniu, żebractwie i opluwaniu.
Przywołana jest historia obrabowania starszego małżeństwa przez
grupę Cyganów. „Tymczasem mieszkańcy mają coraz większy żal,
że służby które powinny ich chronić, boją się interweniować,
gdy przestępcą jest osoba z mniejszości romskiej i udają, że
problemu nie ma”.
Kończąc tekst Wojciech Wybranowski
pisze tak: „Mieszkańców, ofiary kradzieży, awantur ulicznych,
wymuszeń to nie przekonuje. Ich nie interesuje przerzucanie się
władzy państwowej i samorządowej odpowiedzialnością, szukanie
wykrętów. A bezradność organów władzy wśród wielu budzi
zauważalną coraz większą niechęć do romskich sąsiadów. A
niechęć, jeśli jej powodów szybko się nie wyeliminuje, może
przerodzić się w agresję."
Nic dodać nic ująć. Czytając ten
artykuł odniosłem wrażenie swoistego deja vu. Skąd my to znamy?
Autor opisał sytuację panującą w
podopolskim Brzegu. Zachęcamy do lektury całego tekstu.