Aneta W., kobieta o wielu obliczach. |
Codziennie
życie przynosi nam wielu ciekawych tematów do rozważań. Dużo też dzieje się w
samorządzie poza oficjalnymi kanałami i przekazem. Wiele osób interesujących
się lokalną polityką nie ma dostępu do tzw. „politycznej kuchni”. A naprawdę
jest co smakować…. Ostatnio
uczestniczyłem w kontroli, jaką przeprowadzała
Komisja Rewizyjna RM w Andrychowie. Kontrola ma zgodnie z uchwałą Rady
sprawdzić legalność wyświetlania filmów w „kinie na pięterku” czyli Kinie
Świadomego Widza stworzonym za pieniądze podatników na początku obecnego roku w MDK.
Przypomnijmy: ten przybytek X Muzy wchodzi w skład Centrum Kultury i Wypoczynku. Do jego prowadzenia zatrudniono Anetę W. z Brzeszcz, która zrobiła w CKiW błyskawiczną karierę. Po posiedzeniu komisji rewizyjnej z siedziby centrum kultury wyszedłem z
przekonaniem, że właśnie obejrzałem tragifarsę. Nie wiadomo było, czy się śmiać,
czy płakać.
O tym,
co należało do meritum kontroli, napiszemy innym razem. A teraz o czymś innym.
Film pt. „Kontrola kina na pięterku” rozpoczął się jak produkcja Alfreda Hitchcocka. W roli głównej wystąpiła Aneta W., obecnie pełnomocnik dyrektor CKiW.
W prologu pani W. udzieliła radnym reprymendy i zasugerowała, że jesteśmy niewychowani.
Czemu? Chyba dlatego, że wchodząc do siedziby przybytku kultury, nie
zaglądnęliśmy do zajmowanego przez nią gabinetu i nie wykonaliśmy pokłonu:) Na
nic zdały się tłumaczenia jednego z radnych, który w usprawiedliwieniu
powiedział, że po raz pierwszy panią Anetę zobaczył na własne oczy.
Aneta W.
uznała, że i tak nam, prostym chłopom lekcja manier się należy, podczas gdy ta „subtelna kobieta” w czasie rozmowy z nami żuła gumę
(przynajmniej tak to wyglądało). Nikt z nas radnych nie śmiał zwrócić
uwagi pani „poddyrektorce”. W końcu my proste chłopy, a tu taka "światowa
kobita".
Nic to
jednak. Największe wrażenie zrobił na mnie język, jaki wprowadziła pani Aneta w
zacnej instytucji kultury. Zamiast używać tradycyjnych
komunikatów językowych przyjętych w określonych sytuacjach i wypracowanych
przez pokolenia użytkowników polszczyzny, osoba ta stosuje specyficzny slang.
Nie poprosi ona głównego księgowego (bądź co bądź wedle słów Tomasza Żaka jej
przełożonego) o przyniesienie dokumentów, lecz zastosuje prostą konstrukcję
słowną: „Arek, weź się kopnij po wydruk”. Nie dość, że ten prosty sposób zrobił
na nas radnych ogromne wrażenie, to jeszcze był skuteczny. Arek "się kopnął" i
przyniósł stosowne papiery. I to nie raz, nie dwa. A my z rozdziawionymi
buziami długo nie mogliśmy ochłonąć.
Gdyby w pracy chcieli Państwo wypróbować metodę komunikacji „...(dowolne imię), weź się kopnij po... (dowolna rzecz)” stosowaną
przez członkinię ekipy Tomasza Żaka i to w samym mateczniku kultury, jedna rada.
Wypowiadając te słowa, najlepiej mieć w ustach gumę do żucia. Pewnikiem
wzmacnia efekt. Przecież kultury nigdy dość…
I skuteczności też.