9 czerwca 2012

Andrychowski stadion gotowy na Euro


Kibice z zagranicy zachwycają się polskimi stadionami. Nie tylko czterema nowymi arenami, ale także mniejszymi obiektami na peryferiach. Czy Andrychów ma się czym pochwalić? Oczywiście. O ile płyta boiska przy ul. Kościuszki wraz z zapleczem dla piłkarzy i trybunami nie odbiega od standardów, to cała reszta jest już zupełnie wyjątkowa. Tu czas się zatrzymał w grudniu 2010 roku, a pozostałości cywilizacji walczą o przetrwanie z naturą. Niczym w rezerwatach przyrody, człowiek usunął się na bok i przestał ingerować. Warto to pokazać gościom, bo coraz mniej takich miejsc uchowało się w naszym kraju. Zacznijmy naszą wędrówkę po stadionie w Andrychowie.


Główna brama. I tu pierwsze rozczarowanie, bo w dniu ostatniego meczu Beskidu z Unią Tarnów (6. czerwca), wczesnym rankiem usunięto zabytkowy koślawy i zardzewiały napis i zamontowano nowy. Zapewne na powitanie szacownych gości z Tarnowa. No trudno.



Próbujemy wejść na obiekt. Od frontu nie ma szans. Bramki pozamykane. Nie poddajemy się i szukamy innego wejścia.







Można oczywiście skorzystać z rozwalonego miejscami płotu betonowego od strony Alei Wietrznego. Dodatkową atrakcją są tu druty wieńczące parkan, jakich nie znajdziemy na innych sportowych obiektach.




Płot ten miał być rozebrany w zeszłym roku. Nowe władze najprawdopodobniej wycofały się z pomysłu poprzedników ze względu na cenne freski pokrywające parkan od wewnętrznej strony. 




Malowidła te wiążą sie ściśle z lokalnym folklorem sportowym. Teksty te odczytywane są przez młodzież podczas meczów piłkarskich. 



Wybieramy wejście od strony trybuny głównej. Tu zaczyna się prawdziwe zwiedzanie. Pierwszy obiekt to byłe boisko do koszykówki. Po ściągnięciu tablic i koszy zamieniło się obecnie w wewnętrzny parking dla oficjeli.



Tuż za nim kolejny betonowy placek, który kiedyś służył okolicznym szkołom za boisko do siatkówki. Dziś nikt o zdrowych zmysłach nie ryzykowałby skręcenia sobie na nim nogi. Jeśli ktoś już czuje się zmęczony może oprzeć się o słupek. Tylko czule.



Dalej zabytkowa kostka ginąca w zieleni. W tych miejscach przyroda wygrywa z dziełem rąk ludzkich.









Podobnie na wyższym placu, gdzie niegdyś toczyły się małe gry. Teraz możemy podziwiać tu naturalne grzęzawisko. Być może kiedyś ekolodzy opiszą faunę i florę tego uroczego zakątka.


Idziemy dalej. Ostrożnie po nadszarpniętych zębem czasu schodach wspinamy się na główną aleję stadionu. Wreszcie możemy w pełni zachwycać się niezwykłą symbiozą betonu, asfaltu i dzikiej roślinności.


Wędrując po tej niesamowitej mozaice zupełnie nie zwracamy uwagi na brak ławek. Na całym stadionie nie ma jednej ławeczki dla spacerowiczów. To też jeden z atutów tego miejsca.




Powoli docieramy do kortów tenisowych. Nie wejdziemy na nie, gdyż na przeszkodzie stoi kolejny zabytkowy obiekt. Jest to brama z XX wieku. Gości uprzedzamy, aby nie dotykali eksponatu, bo rozsypie się im w rękach, a drugiej takiej nie znajdziemy.

Dalszą wędrówkę sobie odpuszczamy, bo odstrasza nas człowiek z napisem na plecach „Urząd Miejski w Andrychowie”. Mężczyzna ten za pomocą kosiarki tzw. żyłki niszczy trawy i krzewy wokół boiska, stanowiące naturalne schronienie dla miłośników trunków wszelkich. Na szczęście, pana tego można spotkać podobno raz na pół roku.



Kończymy wędrówkę po tym zapomnianym przez Boga i ludzi (czytaj władze miasta) obiekcie. Na koniec jeszcze jedno. Wszystkie te atrakcje są całkowicie za darmo, a na pamiątkę dostaniemy kawałek gruzu:( 
Ale i tak powrócimy tu za dwa lata.
Dlaczego za dwa? Przecież to oczywiste! W 2014 roku będą Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej:)

LinkWithin