Kibice z zagranicy zachwycają się
polskimi stadionami. Nie tylko czterema nowymi arenami, ale także
mniejszymi obiektami na peryferiach. Czy Andrychów ma się czym
pochwalić? Oczywiście. O ile płyta boiska przy ul. Kościuszki
wraz z zapleczem dla piłkarzy i trybunami nie odbiega od standardów,
to cała reszta jest już zupełnie wyjątkowa. Tu czas się
zatrzymał w grudniu 2010 roku, a pozostałości cywilizacji walczą
o przetrwanie z naturą. Niczym w rezerwatach przyrody, człowiek
usunął się na bok i przestał ingerować. Warto to pokazać
gościom, bo coraz mniej takich miejsc uchowało się w naszym kraju.
Zacznijmy naszą wędrówkę po stadionie w Andrychowie.
Główna brama. I tu pierwsze
rozczarowanie, bo w dniu ostatniego meczu Beskidu z Unią Tarnów (6.
czerwca), wczesnym rankiem usunięto zabytkowy koślawy i zardzewiały
napis i zamontowano nowy. Zapewne na powitanie szacownych gości z
Tarnowa. No trudno.
Próbujemy wejść na obiekt. Od frontu
nie ma szans. Bramki pozamykane. Nie poddajemy się i szukamy innego
wejścia.
Można oczywiście skorzystać z
rozwalonego miejscami płotu betonowego od strony Alei Wietrznego.
Dodatkową atrakcją są tu druty wieńczące parkan, jakich nie
znajdziemy na innych sportowych obiektach.
Płot ten miał być rozebrany w
zeszłym roku. Nowe władze najprawdopodobniej wycofały się z
pomysłu poprzedników ze względu na cenne freski pokrywające
parkan od wewnętrznej strony.
Malowidła te wiążą sie ściśle z lokalnym folklorem sportowym. Teksty te odczytywane są przez młodzież podczas meczów piłkarskich.
Wybieramy wejście od strony trybuny
głównej. Tu zaczyna się prawdziwe zwiedzanie. Pierwszy obiekt to
byłe boisko do koszykówki. Po ściągnięciu tablic i koszy
zamieniło się obecnie w wewnętrzny parking dla oficjeli.
Tuż za nim kolejny betonowy placek,
który kiedyś służył okolicznym szkołom za boisko do siatkówki.
Dziś nikt o zdrowych zmysłach nie ryzykowałby skręcenia sobie na
nim nogi. Jeśli ktoś już czuje się zmęczony może oprzeć się o
słupek. Tylko czule.
Podobnie na wyższym placu, gdzie
niegdyś toczyły się małe gry. Teraz możemy podziwiać tu
naturalne grzęzawisko. Być może kiedyś ekolodzy opiszą faunę i
florę tego uroczego zakątka.
Idziemy dalej. Ostrożnie po
nadszarpniętych zębem czasu schodach wspinamy się na główną
aleję stadionu. Wreszcie możemy w pełni zachwycać się niezwykłą
symbiozą betonu, asfaltu i dzikiej roślinności.
Wędrując po tej niesamowitej mozaice
zupełnie nie zwracamy uwagi na brak ławek. Na całym stadionie nie
ma jednej ławeczki dla spacerowiczów. To też jeden z atutów tego
miejsca.
Powoli docieramy do kortów tenisowych.
Nie wejdziemy na nie, gdyż na przeszkodzie stoi kolejny zabytkowy
obiekt. Jest to brama z XX wieku. Gości uprzedzamy, aby nie dotykali
eksponatu, bo rozsypie się im w rękach, a drugiej takiej nie
znajdziemy.
Dalszą wędrówkę sobie odpuszczamy,
bo odstrasza nas człowiek z napisem na plecach „Urząd Miejski w
Andrychowie”. Mężczyzna ten za pomocą kosiarki tzw. żyłki
niszczy trawy i krzewy wokół boiska, stanowiące naturalne
schronienie dla miłośników trunków wszelkich. Na szczęście, pana tego można spotkać podobno raz na pół roku.
Kończymy wędrówkę po tym
zapomnianym przez Boga i ludzi (czytaj władze miasta) obiekcie. Na koniec jeszcze jedno. Wszystkie te atrakcje są całkowicie za darmo, a na pamiątkę dostaniemy kawałek gruzu:(
Ale i tak powrócimy tu za dwa lata.
Dlaczego za dwa? Przecież to
oczywiste! W 2014 roku będą Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej:)